Język i prostota w książkach

Chcę zacząć podcast *obrażona mina*.


Czy język w książce musi być nie wiadomo jak patetyczny, pompatyczny i wyniesiony prosto ze słownika języka polskiego?

Nie.

Czy prostacki język w książce jest dobry?

Nie.

Czy prosty język w książkach jest niepożądany?

BYNAJMNIEJ.



Nienawidzę tego, gdy wielcy autorzy, nierzadko bestsellerowcy (chyba wszyscy wiemy, jak niektórzy powstają), bronią swoich prostackich, obrzydliwych, dosadnych, obscenicznych i wulgarnych książko podobnych tworów słowami:

Nie każdy chce czytać encyklopedie, niektórzy chcą się uczyć, a inni odprężyć i nie myśleć.

Ja na to odpowiadam jedynie: 

Że co?

Ja pierdolę, ludzie. Jak nie chcecie myśleć, to może lepiej odejmijcie sobie od razu mózg.

Nikt nigdy nie powiedział, że książki muszą być Pustą Melodią, która w większości to zagadki, duchy i nieprzyjemne tematy jak pedofilia i gwałty. Nie każda książka musi być jak Maresii, Sadie, Serotonina czy Nigdy więcej. Równie dobrze może być to Red White i Royal Blue, dylogia Złoczyńcy od V. E. Schwab, seria Tronów i Dworów od Sary J. Maas (chociaż czasem zdarza jej się... przedobrzyć z tą prostotą), które nie są napisane nie wiadomo jak patetycznym językiem, nie są o jakichś okropnie pompatycznych tematach (no, może Schwab czaaasem zahacza o takie tematy), są czystą rozrywką. Co lepsze, u Maas czasem lepiej wyłączyć abstrakcyjne myślenie i po prostu czytać, bo kiedy zaczynasz się zastanawiać, to masz wrażenie, że coś ci zgrzyta. 

Nie trzeba czytać 365 dni, Papierowej, Pieśni dla Elli Gray, 50 twarzy Gray'a, czy innych Turbulencji, by dobrze się bawić.

Komentarze