Analiza #2: Christian, tęsknimy za Tobą! cz. 1

Disclaimer: fragmenty „dzieła” zawarte w tekście są użyte na mocy prawa cytatu!

Red & Ben

Nienawidzę cię, szmato.
Mówiłeś, że lubisz słabe erotyki.
Słabe erotyki, a nie burdel na kółkach. 


Beniaminie, wypowiedz się. 
Nie czytajcie „365 dni”. Przeczytajcie „Pięćdziesiąt twarzy Grey'a”, „After”, „Zniewolonego księcia”, czy „Paper Princess”. To już wydali u nas?
Nie wiem i po przeczytaniu tego po angielsku chyba nie chcę wiedzieć.
W każdym razie; przeczytajcie „Homara w jagódce”, cokolwiek.
„Balladynę”.
Dokładnie! „Balladynę” sobie powtórzcie! Ale nie „365” dni. 
No to co? Jedziemy z analizą!
Od razu jedziemy z oralnym gwałtem, czy z rozpinaniem czarnej koszuli?
Nie chcę, by połowa osób, które tę analizę czytają, zeszła na zawał już po przywitaniu. 

Tytuł: 365 dni.
Autor: Blanka Lipińska.
Gatunek: Literatura erotyczna, dreszczowiec. 

Faktycznie, gdy czytałem to coś, to dostawałem dreszczy na samą myśl o tym, że została mi jeszcze ponad połowa. 

– Massimo, czy ty wiesz, co to oznacza?   
Obróciłem głowę w stronę okna, patrząc na bezchmurne niebo, a później przeniosłem wzrok na mojego rozmówcę.   
– Przejmę tę spółkę, czy to się rodzinie Manente podoba, czy nie.   
Wstałem, a Mario i Domenico niespiesznie podnieśli się z krzeseł i ustawili się za mną. To było miłe spotkanie, ale zdecydowanie zbyt długie. Uścisnąłem obecnym w pomieszczeniu męż­czyz­nom ręce i ruszyłem w stronę drzwi.   
– Zrozum, tak będzie dobrze dla wszystkich.   
Uniosłem palec wskazujący.   
– Jeszcze mi za to podziękujesz.   
Zdjąłem marynarkę i rozpiąłem kolejny guzik w swojej czarnej koszuli. Siedziałem na tylnym siedzeniu samochodu, delektując się ciszą i chłodem klimatyzacji. 
Ben, pamiętasz te czasy, kiedy pisałam „Boy Like You” i bodajże „Vale of Tears”?
Te wszystkie, które powodują u ciebie zażenowanie? Tak, pamiętam.
Czuję się, jakbym czytała swoje stare wypociny. 

– Do domu – warknąłem pod nosem i zacząłem przeglądać wiadomości w telefonie.   
Większość dotyczyła interesów, ale wśród nich znalazłem także SMS od Anny: „Jestem mokra, potrzebuję kary”. 
Alex właśnie prycha śmiechem.
Prycham? Ja tu ryczę. Kto pisze takie rzeczy?
Ty do Francuzika. 
Kiedy niby, blondyno? 
Nie wiem, ty mi powiedz, szatanie. 

Mój penis poruszył się w spod­niach, a ja z westchnieniem poprawiłem go i mocno ścisnąłem. O tak, moja dziewczyna dobrze wyczuwała mój nastrój. Wiedziała, że to spotkanie nie będzie miłe i nie przyniesie mi spokoju. Wiedziała też, co mnie relaksuje. „Bądź gotowa na dwudziestą”, odpisałem krótko i wygodnie się rozsiadłem, patrząc, jak świat za oknem samochodu znika. Zamknąłem oczy. 
Stara! My nie możemy prychać śmiechem za każdym razem, gdy Massimo zaczyna się robić twardy jak stal, bo my nie przeżyjemy tej książki. 
Ty to nazywasz książką?
Racja. Tego burdelu na kółkach. 

I znowu ona. Mój kutas w sekundę zrobił się twardy jak stal. Boże, zwariuję, jeśli jej nie znajdę. Od wypadku minęło już pięć lat; pięć długich lat od – jak to powiedział lekarz: cudu – śmierci i zmartwychwstania, podczas których śni mi się kobieta, której nie widziałem w prawdziwym życiu. Poznałem ją w swoich wizjach, kiedy byłem w śpiączce. Zapach jej włosów, delikatność skóry – niemal czułem, jak ją dotykam. 
Jeżeli powiesz mi jeszcze raz, że moje porównania to gówno, to ci przypomnę porównanie Massima do Colossusa. 
Twoje porównania to przy tym pierdolone złoto. 

Za każdym razem, kiedy kochałem się z Anną czy jakąkolwiek inną kobietą, kochałem się z nią. Nazywałem ją Panią. Była moim przekleństwem, obłędem i podobno wybawieniem.
Teraz chyba pora zmienić sposób śmierci Angusa w Pustej, nie sądzisz? 
Fuck off, krasnalu ogrodowy. Byłam pierwsza, to ona ode mnie zerżnęła.
Jak Massimo Laurę? 

Samochód zatrzymał się. Wziąłem do ręki marynarkę i wysiadłem. Na płycie lotniska czekali już Domenico, Mario i chłopaki, których ze sobą zabrałem. Może przesadziłem, ale czasami pokaz siły jest potrzebny, by zmylić przeciwnika.
Czytam to po raz dziesiąty.
I nadal nic nie rozumiesz?
I nadal nic nie rozumiem. 

Przywitałem się z pilotem i usiadłem na miękkim fotelu, a stewardesa podała mi whisky z jedną kostką lodu. Zerknąłem na nią; wiedziała, co lubię. Patrzyłem pustym wzrokiem, a ona czerwieniła się i uśmiechała zalotnie. A czemu nie?, pomyślałem i energicznie podniosłem się z miejsca. 
I w ten sposób, moi państwo, panienka Red przechodzi na rum!
Jak mi obrzydzi jeszcze to, to ją pozwę.

Chwyciłem zaskoczoną kobietę za rękę i pociąg­nąłem ją w stronę prywatnej części odrzutowca.  
– Startujcie! – krzyknąłem do pilota i zamknąłem drzwi, znikając za nimi z dziewczyną.   
Kiedy znaleźliśmy się w pomieszczeniu, złapałem ją za szyję i zdecydowanym ruchem obróciłem, przypierając do ściany. Patrzyłem jej w oczy, była przerażona. Zbliżyłem usta do jej ust i chwyciłem dolną wargę, a ona jęknęła. Jej ręce swobodnie zwisały wzdłuż ciała, a wzrok utkwiła w moich oczach. Złapałem ją za włosy, by jeszcze mocniej odchyliła głowę, zamknęła powieki i kolejny raz wydała z siebie jęk. Była śliczna, taka dziewczęca, cały mój personel musiał taki być, lubiłem wszystko, co ładne.   
– Klękaj – warknąłem, pociągając ją w dół. 
Depresja Alex starter pack: 

A ja tak lubiłam „Ojca chrzestnego”. 
Dobrze, że nie porównali do „Maxa Payne'a”.
Zabiłabym. Uwierz, zabiłabym. 

Bez wahania wykonała polecenie. Zamruczałem, chwaląc ją za odpowiedni rodzaj uległości, i kciukiem przejechałem po ustach, które posłusznie rozchyliła. Nigdy nie miałem z nią nic wspólnego, a mimo to dziewczyna dobrze wiedziała, co ma robić. Oparłem jej głowę o ścianę i zacząłem rozpinać rozporek. Stewardesa głośno przełknęła ślinę, a jej wielkie oczy cały czas były we mnie wpatrzone.   
– Zamknij – powiedziałem spokojnie, przejeżdżając kciukiem po jej powiekach. 
– Otworzysz dopiero, kiedy ci pozwolę.   
Mój kutas wyskoczył ze spodni, twardy i niemal boleśnie napompowany. Oparł się o wargi dziewczyny, a ta grzecznie i szeroko rozchyliła usta. Nie wiesz, co cię czeka, pomyślałem i wsadziłem go aż do samego końca, przytrzymując jej głowę tak, by nie miała możliwości ruchu.  
Poczułem, jak się krztusi, natarłem jeszcze głębiej. O tak, lubiłem, kiedy z przerażeniem otwierały oczy, jakby naprawdę sądziły, że zamierzam je udusić. Powoli się wycofałem i pogłaskałem ją po policzku, niemal pieszczotliwie, delikatnie. Patrzyłem, jak się uspokaja i zlizuje z warg gęstą ślinę, wyciągniętą z jej gardła.
– Zerżnę cię w usta. – Kobieta lekko zadrżała. – Mogę?


Bo nie ma to jak postawić kobietę przed faktem dokonanym. 

– Dziękuję – wyszeptałem, przesuwając obie ręce po jej policzkach. Oparłem dziewczynę o ścianę i kolejny raz wsunąłem się po jej języku aż do gardła. Zacisnęła wokół mnie wargi. O tak! Moje biodra zaczęły mocno się w nią wpychać. Czułem, że nie może oddychać, po chwili zaczęła walczyć, więc złapałem ją mocniej. Dobrze! Jej paznokcie wbiły się w moje nogi, najpierw pró­bowała mnie odsunąć, a później okaleczyć, drapiąc. Lubiłem to, lubiłem, kiedy walczyły, kiedy były bezradne wobec mojej siły. Zamknąłem oczy i zobaczyłem moją Panią, klęczała przede mną, jej niemal czarne spojrzenie przeszywało mnie. Lubiła, kiedy ją tak brałem. Jeszcze mocniej zacisnąłem dłonie na włosach, w jej oczach biło pożądanie. Dłużej nie mogłem wytrzymać, jeszcze dwa mocne pchnięcia i zamarłem, a sperma wylała się ze mnie, przyduszając dziewczynę jeszcze bardziej. Otworzyłem oczy i popatrzyłem na jej rozmazany makijaż. Wycofałem się nieco, by zrobić jej miejsce.   
– Łykaj – warknąłem, pociągając ją za włosy kolejny raz.   
Po jej policzkach popłynęły łzy, ale posłusznie wykonała moje polecenie. Wyjąłem kutasa z jej ust, a ona opadła na pięty, zsuwając się po ścianie.   
– Wyliż go. – Dziewczyna zamarła. – Do czysta.
Będę miała po tym koszmary. 
To jeszcze nie koniec!
Wiem. I to mnie najbardziej martwi. 

Oparłem obie ręce o ścianę przede mną i patrzyłem na nią gniewnie. Uniosła się kolejny raz i chwyciła moją męskość w drobną dłoń. Zaczęła zlizywać resztki nasienia. Uśmiechnąłem się lekko, widząc, jak się stara. Gdy uznałem, że skończyła, odsunąłem się od niej, zapinając rozporek.
Ja muszę sobie zrobić przerwę, bo więcej nie zniosę. 
Da-my ra-dę!
Chyba Daniel jednak ode mnie nie odpocznie w te ferie. 
Francuzik też.

– Dziękuję. – Podałem jej rękę, a ona na lekko trzęsących się nogach stanęła koło mnie. – Tam jest łazienka. – Wskazałem dłonią kierunek, mi­mo że to ona znała ten samolot jak własną kieszeń. Kiwnęła głową i poszła w stronę drzwi.   
Wróciłem do swoich towarzyszy i na powrót usiadłem w fotelu. Upiłem łyk doskonałego trunku, który już nieco stracił odpowiednią temperaturę. Mario odłożył gazetę i popatrzył na mnie.   
– Za czasów twojego ojca oni by nas wszystkich zastrzelili.   
Westchnąłem, przewracając oczami, i z iry­tacją stuknąłem szkłem o blat.   
– Za czasów mojego ojca handlowalibyśmy nielegalnie alkoholem i narkotykami, a nie prowadzili największe spółki w Europie. – Oparłem się o fotel i wbiłem gniewny wzrok w mojego consigliere. – Jestem głową rodziny Toriccellich i to nie jest przypadek, tylko przemyślana decyzja mojego ojca. Niemal od dziecka byłem przygotowywany do tego, by rodzina weszła w nową erę, gdy obejmę władzę – westchnąłem i rozluźniłem się nieco, kiedy stewardesa niemal niepostrzeżenie przemknęła koło nas. – Mario, wiem, że lubiłeś się strzelać. – Starszy mężczyzna, którym był mój doradca, uśmiechnął się lekko.
Chłopie, czy ty tłumaczysz ziomkowi, którego znasz od lat, jaki jest twój życiowy cel? 
Chyba rzyciowy. 
Exactly. Dobra, pierdolmy to. Przejdźmy do  momentu, gdy Penissimo spotyka na swej drodze swoją Panią.

Dochodziliśmy już do auta, kiedy znowu ją ujrzałem. Ja pierdolę, to niemożliwe. Wsiadłem do zaparkowanego samochodu i niemal wciągnąłem do środka Domenica, który otworzył drugą parę tylnych drzwi.   
Ja tam bym powiedziała, że do czego innego dochodzisz.
Do ust stewardessy? 

– To ona – wyszeptałem ze ściśniętym gardłem, pokazując na plecy dziewczyny, która szła chodnikiem, oddalając się od nas. – To ta dziewczyna.   
W głowie mi dzwoniło, nie mogłem w to uwierzyć. A może mi się tylko przywidziało? Traciłem zmysły. Samochody ruszyły.   
– Zwolnij – powiedział młody, kiedy zbliżaliśmy się do niej. O kurwa! – jęknął, kiedy zrównaliśmy się z nią.   
Moje serce na sekundę zamarło. Dziewczyna patrzyła wprost na mnie, nie widząc nic przez niemal czarną szybę. Jej oczy, nos, usta, cała ona – była dokładnie taka, jak ją sobie wymyśliłem.   
No właśnie, wymyśliłeś. Ben, jak myślisz, co wciągnął? 
To samo co ty przed historią. 
Ja na historii jestem całkowicie trzeźwa.
NEIN! NEIN! NEIN! NEIN!
Wtedy akurat mój mózg wyprodukował samoistnie LSD. 

Chwyciłem za klamkę, ale brat mnie powstrzymał. Potężny łysy mężczyzna wołał moją Panią, a ona poszła w jego stronę.   
– Nie teraz, Massimo.   
Siedziałem jak sparaliżowany. Była tu, żyła, istniała. Mogłem ją mieć, dotknąć jej, zabrać i już na zawsze być z nią.   
– Co ty robisz, do cholery?! – wrzasnąłem.   
– Jest z ludźmi, nie wiemy kto to.  
Auto przyspieszyło, a ja nadal nie mogłem oderwać wzroku od znikającej sylwetki mojej Pani.
Widzisz jaki zakochany? Czyż to nie urocze? 
Metylenodioksymetamfetamina?  
Cooo?

– Już wysyłam za nią ludzi. Zanim dojedziemy do domu, będziesz wiedział, kim jest. Massimo!
– Podniósł głos, gdy nie reagowałem. – Czekałeś tyle lat, to zaczekasz jeszcze kilka godzin.   Popatrzyłem na niego z taką furią i nienawiścią, jakbym miał go za chwilę zabić. Rozsądne resztki moich myśli przyznawały mu rację, ale cała reszta, której było zdecydowanie więcej, nie chciała go słuchać. 
– Masz godzinę – warknąłem, gapiąc się bezmyślnie na siedzenie przed sobą. – Masz jebane sześćdziesiąt minut, by powiedzieć mi kto to. 
Ale nie przeklinaj, bo to


Wstawiłaś już scenę gwałtu oralnego. „Jebane” w tym przypadku to małe piwo.

Zaparkowaliśmy na podjeździe, a gdy wysiedliśmy z samochodu, podeszli do nas ludzie Domenica, wręczając mu kopertę. Podał ją mi, a ja bez słowa poszedłem w stronę biblioteki. Chciałem być sam, by móc uwierzyć, że to wszystko prawda.   
Usiadłem za biurkiem i lekko drżącymi rękami oderwałem górną część koperty, wysypując jej zawartość na blat.   
– Ja pierdolę! – Złapałem się za głowę, gdy zdjęcia – już nie obrazy malowane przez artystów, ale fotografie ukazały twarz mojej Pani. Miała imię, nazwisko, przeszłość i przyszłość, której nawet się nie spodziewała. Usłyszałem pukanie do drzwi. – Nie teraz! – krzyknąłem, nie odrywając wzroku od zdjęć i notatek. – Laura Biel – wszeptałem, dotykając jej twarzy na kredowym papierze.   
Po półgodzinie analizowania tego, co dostałem, usiadłem w fotelu i zacząłem się gapić na ścianę.   
– Mogę? – zapytał Domenico, wsuwając głowę przez drzwi. Ponieważ nie reagowałem, wszedł i usiadł naprzeciwko.   
– I co teraz?   
– Sprowadzimy ją tu – odparłem beznamiętnie, przenosząc wzrok na młodego. Siedział, kiwając głową.   
– Ale jak zamierzasz to zrobić? – Popatrzył na mnie jak na idiotę, co nieco mnie zirytowało. – Pojedziesz do hotelu i opowiesz jej, że kiedy umarłeś, miałeś wizje, a w nich… – Popatrzył w notatkę, która leżała przede mną.   
A w nich ciebie, Lauro Biel, i teraz będziesz moja, dopowiedziałem w myślach.   
– Porwę ją – zdecydowałem bez wahania.
Bo grunt to dobry pomysł! 
Myślicie, że porwanie laski, którą się widzi podczas halucynacji to jedyny posrany pomysł w tej książce? Potrzymajcie piwo pani Lipińskiej. 

– Nie musisz szukać sposobu. – Spojrzałem w stronę drzwi, skąd dobiegł kobiecy głos. Domenico też się odwrócił.   
– Tu jestem. – Uśmiechnięta Anna szła w naszym kierunku. Jej długie nogi w niebotycznie wysokich szpilkach sięgały nieba. 
Wiecie, ja wiem, że to taki zwrot itd. ale chciałabym to zobaczyć. 
Wyobraź sobie żyrafę w szpilach odwróconą do góry nogami. Anyway. Pewnie myślicie, co to za przeskok. 
Dużo nie przegapiliście. Wysyłają Karla, by dowiedział się czegoś o Martinie, czyli chłopaku Laury. I tyle. 
Tyle i aż tyle. 

Kurwa, przekląłem w myślach. Zupełnie o niej zapomniałem.   
– To ja was zostawię. – Domenico z głupim uśmiechem podniósł się i poszedł w stronę wyjścia. – Zajmę się tym, o czym mówiliśmy, a jutro to załatwimy do końca – dodał.   
Blondynka podeszła do mnie. Nogą delikatnie rozdzieliła moje kolana. Pachniała jak zwykle obłędnie, połączeniem seksu i władzy. Podwinęła skąpą koktajlową sukienkę z czarnego jedwabiu i usiadła na mnie okrakiem, wciskając mi bez ostrzeżenia język do ust.   
– Uderz mnie – poprosiła, gryząc moją wargę, a cipką ocierając się o rozporek garniturowych spodni. – Mocno!



Lizała i gryzła moje ucho, a ja patrzyłem na fotografie rozsypane na biurku. Ściągnąłem poluzowany wcześniej krawat i wstałem, zsuwając Annę na podłogę. Obróciłem ją i zawiązałem jej oczy. Uśmiechnęła się, oblizując dolną wargę. Wymacała ręką stół. Rozstawiła szeroko nogi i położyła się na dębowym blacie, mocno wypinając pupę. Była bez majtek. Podszedłem do niej od tyłu i wymierzyłem jej mocnego klapsa. Głośno krzyknęła i szeroko otworzyła usta.
Nie wiem, czy czuję bardziej zażenowanie, czy solidną chęć rozpierdolu bez granic. 
Ja jedyne co czuję, to chęć skończenia tego szlamu. 

Widok zdjęć rozsypanych na stole i fakt, że Pani była na wyspie, sprawił, że mój kutas zrobił się twardy 
jak skała.   
– O tak – warknąłem, pocierając jej wilgotną szparkę i nie spuszczając wzroku ze zdjęć Laury. Uniosłem ją za szyję i zgarnąłem wszystkie papiery, które przykryła swoim ciałem, po czym znowu położyłem ją na blacie, podnosząc jej ręce wysoko nad głowę. Ułożyłem fotografie tak, by patrzyły na mnie. Posiąść kobietę ze zdjęć – niczego nie pragnąłem w tej chwili bardziej.   Byłem gotów dojść w każdej chwili. Zdjąłem szybko spodnie. Wsadziłem w Annę dwa palce, a ona jęknęła, wiercąc się pode mną. Była wąska, mokra i niebywale gorąca. Zacząłem zataczać dłonią koła na jej łechtaczce, a ona jeszcze mocniej chwyciła się biurka, na którym leżała.
Nie wiem, co powiedzieć.
Ja też. 
Pomińmy ten fragment, bo kiedy sobie wyobrażam, co tam się dzieje, to autentycznie chcę wejść na dach i oddać skok za bractwo.
Na beton/Na beton.

No cóż, teraz mamy drugą linię czasową, podczas której poznajemy Laurę. 
I Martina.
Dokładnie tak. Okazuje się, że jadą na Sycylię razem ze znajomymi.
Wiesz co? Mam wrażenie, że ten moment w ich mieszkaniu, to jeden z niewielu momentów w tej książce, przy którym nie poczułem się wyruchany. W sensie, autentycznie. 

– No grubo, kochanie. – Odwróciłam się z uśmiechem do Martina. – Taki trochę Ludwik XVI. Ciekawe, czy w pokoju będzie wanna z lwimi łapami.
Zobaczyłam Ludwika XVI i pierwszy raz mi się go żal zrobiło. Nawet on nie zasługuje na to, by być w tym paździerzu. 
Jakby nie mogła powiedzieć, że jest w stylu rewolucyjnej Francji. 
Albo osiemnastowiecznej. Anyway, przejdźmy dalej.

Wszyscy wybuchliśmy śmiechem, bo chyba cała nasza czwórka miała identyczne odczucia.
A śmiechom nie było końca.
Wszyscy śmiali się o dokazywali. 


Trochę przewiniemy, bo się gówno dzieje. Laura, Martin i przyjaciele idą na miasto, by zjeść kolację bodajże.

W rogu obok pięknego, drewnianego baru znajdowały się małe drzwi, więc udałam się w ich kierunku. Przeszłam przez nie, ale niestety za nimi był jedynie zmywak. Odwróciłam się, by zawróć, i wtedy z impetem uderzyłam o stojącą przede mną postać. Jęknęłam, kiedy moja głowa zderzyła się z twardym męskim torsem.
Co one mają z tym wpadaniem na torsy, kurwa? Jeszcze żadna laska nie obiła mi się o klatkę piersiową. 
Wiesz, bo to takie romantico. 
Nie wiem, co jest romantycznego w obitym, bolącym nosie. 
A może one nie mają nosów?
Voldemorty?
No. 

Skrzywiona, ma­sując czoło, podniosłam wzrok. Przede mną stał wysoki, przystojny Włoch. Czy ja już go gdzieś nie widziałam? Jego lodowate spojrzenie przeszywało mnie na wylot. Nie byłam w stanie się ruszyć, kiedy tak patrzył na mnie prawie zupełnie czarnymi oczami. Było w nim coś, co przerażało mnie tak, że w sekundę wrosłam w ziemię.   
– Chyba się zgubiłaś – powiedział piękną, płynną angielszczyzną z brytyjskim akcentem.  
– Jeśli powiesz mi, czego szukasz, pomogę ci.   
Uśmiechnął się do mnie białymi równymi zębami, położył mi rękę między łopatkami, do­tykając mojej nagiej skóry, i odprowadził mnie do drzwi, przez które tu trafiłam. Kiedy poczułam jego dotyk, przez moje ciało przeszedł dreszcz, co nie ułatwiało mi chodzenia.
Zostały cztery strony. Skończymy pierwszy rozdział i kończymy analizę, bo mam powoli dość.
Najwyżej zrobimy drugą część. 

Byłam tak oszołomiona, że mimo usilnych starań nie potrafiłam wykrztusić z siebie ani słowa po angielsku. Uśmiechnęłam się jedynie, a raczej skrzywiłam się, i ruszyłam w stronę Martina, ponieważ z tych emocji już całkowicie zapomniałam, po co wstałam z sofy. Kiedy dotarłam do stolika, towarzystwo w najlepsze wlewało w siebie alkohol – pierwszą kolejkę wypili i już zamawiali kolejną. Opadłam na sofę, chwyciłam do ręki kieliszek prosecco i opróżniłam go jednym łykiem. W międzyczasie, nie odrywając go od ust, dałam kelnerowi wy­raźny znak, że potrzebuję dolewki.   
Martin popatrzył na mnie z rozbawieniem.   
– Menel! A podobno to ja mam kłopot z alkoholem.   
– Jakoś wyjątkowo zachciało mi się pić – odpowiedziałam lekko zmroczona zbyt szybko wypitym trunkiem.   
– W toalecie chyba dzieją się jakieś czary, skoro wizyta tam tak na ciebie zadziałała, mój patolu.
Apel do mojej siostry od innych rodziców i twinsa Bena od innych rodziców: 
Od dzisiaj jesteś patolą, twinsie. 

Na te słowa rozejrzałam się nerwowo w poszukiwaniu Włocha, który sprawił, że moje kolana trzęsły się jak wtedy, kiedy pierwszy raz pro­wadziłam motocykl po odebraniu prawa jazdy kategorii A. Łatwo byłoby odszukać go pośród bieli, gdyż był ubrany jak ja, zupełnie nie pasując do otoczenia. Czarne, luźne płócienne spodnie, czarna koszula, spod której wystawał drewniany różaniec, i mokasyny bez sznurowadeł w tym samym kolorze. Mimo że widziałam go tylko przez chwilę, dokładnie zapamiętałam ten widok.
Myślisz, że kogo ubiór teraz opisała?
Mnie się wydaje, że Massima, ale ten różaniec mi tu nie pasuje. 

– Laura! – Z poszukiwań wyrwał mnie głos Michała. – Nie taksuj tych wszystkich ludzi wzrokiem, tylko pij.   
Nawet nie zauważyłam, że na stole pojawił się kolejny kieliszek musującego trunku. Postanowiłam powoli sączyć różowy płyn, mimo że miałam ochotę wlać go w siebie tak jak poprzedni kieliszek, gdyż drżenie nóg nadal nie ustawało. Po­dano nam jedzenie, na które łakomie się rzuliśmy. Ośmiornica była idealna; dodatek stanowiły jedynie słodkie pomidory. Martin zajadał się gigantycznym kalmarem, wprawnie pociętym i roz­­rzuconym po talerzu w towarzystwie czosnku i kolendry.   
– Cholera jasna! – wrzasnął Martin, zrywając się z białej kanapy. – Wiecie, która jest godzina? Już po dwunastej, a zatem, Lauro! „Sto lat, sto lat...”. – Pozostała dwójka też poderwała się z miejsc i zaczęli wesoło, głośno i bardzo w polskim stylu wyśpiewywać mi urodzinową pieśń. Goście restauracji patrzyli na nich z zacieka­wieniem, po czym dołączyli do chóru, śpiewając po włosku. W restauracji rozległy się gromkie brawa, a ja miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Była to jedna z najbardziej znienawidzonych przeze mnie piosenek. Nie ma chyba nikogo, kto by ją lubił, prawdopodobnie dlatego, że nikt nie wie, co robić, kiedy trwa – śpiewać, klaskać, uśmiechać się do wszystkich? Każde roz­wiązanie jest złe i za każdym razem człowiek wygląda jak kompletny idiota. Ze sztucznym alkoholowym uśmiechem podniosłam się z kanapy i pomachałam do wszystkich, zginając się wpół i dziękując za życzenia. 
Zamknąć ryj i się nie odzywać, Lauro. 
Ta książka byłaby od razu mniej paskudna, gdyby wypieprzyć stąd Massima i Laurę.
I Annę.
O, no i ją. 

Dobra, koniec tego szlamu! Później i tak się nic nie dzieje. 
Laura zostaje porwana przez ludzi włoskiego zjeba. 
Niech ją tam zajebią. Będzie mniej do analizowania. 
Świat byłby za piękny. 
Wiem. Besoski, kochani. Do następnej części!



Komentarze